Mięczakowa Przygoda Życia

Grupa kilku upadłych biegaczy, nie mogąca wrócić na właściwe tory postanowiła spróbować swoich sił w szeroko postrzeganej turystyce rowerowej. Długo się przygotowywali do tego nie lada wyczynu, ćwiczyli całą zimę do chwili wyjazdu, nawet do tego stopnia że ich samych zaskoczyła anonimowość tych ćwiczeń i przygotowań!
Nabór był bardzo skrupulatny i wymagający, także tylko poniższej czwórce udało się przejść przez to sito. I tak w skład tej epickiej wyprawy weszli:
– Rascal – dowód na to, że jak upadać to dużym pier@#$%nięciem – jeszcze przed wyprawą okrzyknięty został nawigatorem roku National Geografic. Na czas wyprawy nick “Pedał One”.
– Mario – silna strona tej ekipy, z rowerem za pan brat, ponoć w trakcie przygotowań dwukrotnie złamał trenażer kolarski na dywanie więc będzie ogień. Na czas wyprawy nick “Korba”.
– Jancio – zaprzyjaźniony z TT Szczecin członek jednoosobowego Total Mierzyn (no co!? w końcu Mierzyn jest mały), zaginiony syn Lorda Vadera i największy w chwili obecnej hejter Rascala. Na czas wyprawy nick “Chain”.
– Stachu – największe rozczarowanie TT ostatnich lat, na początku coś pokazał i później nie pokazał już nic. Jak twierdzą złośliwi ma zadatki na dobrego “sakwiarza”! Na czas wyprawy nick “Pedał Two”.
Mięczakowi Poszukiwacze Przygód wyruszyli w dzikie zakątki Karkonoszy, skąd w  po opadnięciu pierwszych mgieł dnia następnego ruszyli przez Chechy i Niemcy w kierunku Szczecina, licząc że Rascal będzie miał fart podczas nawigacji.

Oficjalnie informujemy, iż członkowie wyprawy zgodnie z planem dojechali o własnych siłach do Szczecina, pokonując tym samym Szlak Odry I Nysy Łużyckiej. Niniejszym prezentujemy materiał w postaci obszerniejszego wywiadu z członkami tripa, którzy odsłonią Wam więcej szczegółów wyprawy.

Redaktor Mariola z Tygodnika „Wyprawy na Lamusów”: Witam Państwa serdecznie! Moimi gośćmi w dniu dzisiejszym są członkowie wyprawy o tajemniczo brzmiącej nazwie „Mięczakowa Przygoda Życia”. Z uwagi na duże zainteresowanie i zapytania fanów postanowiłam spotkać się uczestnikami tego przedsięwzięcia aby uchylić trochę realiów i dowiedzieć się co to w ogóle za inicjatywa i jak przebiegała. Podejrzewam, że w pełni już zregenerowani i wypoczęci podróżnicy z chęcią odpowiedzą na kilka naszych pytań. Zacznijmy od tego Panowie, że przedstawicie się na początek.

Rascal: Miło mi i dziękujemy za zaproszenie. W skład naszego wyprawowego teamu wchodziłem Ja, Jancio, Mario i Stachu.

Red.: Pierwsze koty za płoty w takim razie, jak to mówią. Skąd w ogóle pomysł
na taką wyprawę i czy możecie wytłumaczyć nazwę pod którą się odbyła?

Jancio: Pierwsza wizja i zalążek nagrodził się w głowie Stacha, który już wiele miesięcy wstecz zaczął coś opowiadać o szlaku rowerowym Odry i Nysy Łużyckiej, biegnącym od źródła Nysy w Czeskich górach, dalej nurtem Nysy i kolejno Odry. Początkowo była to jedynie mglista wizja, o której sądziliśmy że pewnie nie wypali bo Stachu znowu sobie coś uroił, co zresztą często mu się zdarza bo ma wybujałą fantazję.

Mario: Ja od początku widziałem u Stacha wypieki na twarzy jak o tym opowiadał i
charakterystyczne dla niego podjaranie się tematem więc czułem, że szanse na wspólnego tripa są naprawdę duże.

Rascal: Jeżeli chodzi o nazwę, to w drużynie w której się udzielamy i na co dzień reprezentujemy utarło się że wszyscy jesteśmy tzw. mięczakami, bez względu na to czego byśmy nie dokonali to miano jest obecne w świecie TT Szczecin. Stąd też pewnie ta nazywa w połączeniu z oczekiwaną przez nas przygodą.

Red.: A właśnie, skoro już o tym mowa to słyszałam, że faktycznie reprezentujecie jakieś kluby joggingowe. Jakie dokładnie?

Stachu: Droga Pani Redaktor. Nie joggingowe ale poważne kluby sportowe o amatorskim zacięciu. Razem z Mariem i Rascalem jesteśmy członkami legendarnego już za życia jego członków „TT Szczecin” – po rozwinięciu nazwy Truchtaczy Trunkowców, który to stanowi idealnie wybalansowane połączenie sportu z właściwym izotonicznym nawadnianiem. I nie chodzi tu jedynie o bieganie ale również o inne wytrzymałościowe dyscypliny. Nasz kolega Jancio natomiast, który jest dla nas jak ojciec, reprezentuje klub Total Gym Mierzyn, jednoosobową formację powstałą na potrzeby reprezentowania w ogóle jakiegoś klubu, w którym zajmuje wszystkie ważne stanowiska mające wpływ na właściwe działanie teamu.

Red.: Dziękuje bardzo za wyczerpującą odpowiedź. Czy wasze czteroosobowe grono wyprawowe, z góry zakładało że właśnie w tej liczbie dojdzie do przedsięwzięcia?

Mario: Pani Redaktor. Może najpierw odpowiem, że wyprawa to może za dużo powiedziane, ja bym to określił bardziej wycieczką. Nie chcemy w żadnym wypadku konkurować ze sławnymi podróżnikami, którzy faktycznie realizują wyprawy przez duże W. Termin wyprawy narzucił Stachu, uważając że to będzie lepiej wyglądać i
podniesie prestiż naszej eskapady a może nawet dodatkowo zwiększy zainteresowanie potencjalnych obserwatorów i fanów.

Rascal: Może ja wyjaśnię czemu cztery osoby a nie więcej bądź mniej. Z racji
sporej liczebności TT Szczecin oraz zaprzyjaźnionych sportowców –
wyczynowców, zarzuciliśmy ten temat na szerokie wody. Powiem że
początkowo potencjalni chętni walili oknami i drzwiami do wyjazdu ale z
czasem ilość stopniała do właśnie naszej czwórki. Nie ograniczaliśmy
się, więc gdyby chętnych było więcej to pewnie udalibyśmy się rowerową
karawaną na naszą wycieczkę.

Red.: Jak z logistyką, planowaniem trasy i noclegami?

Jancio: Nieetatowym a nawet etatowym z racji wykonywanego zawodu logistykiem w
naszej paczce jest Rascal, ale chyba każdy z nas wniósł coś do tego planu. Stachu zasilał nas porcjami internetowych newsów, że trasa jest łatwa, dobrze oznaczona i ogólnie dla mięczaków (heheh), czyli jak sama Pani widzi, idealna dla Nas. Z noclegami od początku nie było właśnie jasne jaką mają mieć formę. Stachu podjarał się, że weźmiemy namioty i będziemy koczować na dziko, gdzie nam się zachce. Ale z tego co wiem, to był on pod namiotem jeden raz i to wieku lat 10 u swoich dziadków na działce. Szybko ostudziliśmy więc jego survivalowe zapędy i stanęło na tym, że wynajmiemy kwatery na trasie przejazdu.

Mario: Planowanie trasy to mój ulubiony temat. Muszę tu pochwalić Rascala. Wszyscy wiemy, że straszny z niego fanów „gadżetów” i nowinek technicznych. Często w TT Szczecin rwiemy z niego łacha, że wydaje ostatnie pieniądze bądź zapożycza się aby kupić sobie nową zabaweczkę. Od lat jest zagorzałym fanem zegarków Fenix, co niestety przyprawia o ból głowy serwis Garmina na Polskę z uwagi na notoryczne reklamację. W
moim odczuciu jest to taka swoista nieodwzajemniona miłość. Ale podczas naszego przejazdu właśnie to on i jego nowoczesny zegarek stanowił dla nas drogowskaz.

Stachu (z sarkazmem): W sumie to zbędny był ten drogowskaz bo trasa była tak dokładnie oznaczona, że dziecko dałoby radę nawigować. Ale niech mu już będzie, że
jest świetnym nawigatorem.

Rascal: Spadaj!

Jancio: Taaa, znowu się zaczyna.

Red.: Widzę Panowie że jakieś małe zgrzyty na pokładzie? Niech mi ktoś powie o profilu trasy, jej długości, trudności?

Rascal (lekko podminowany): Stachu mi po prostu zazdrości. A wracając do tematu trasa od źródła Nysy do mety to ok. 515 km. Zaplanowaliśmy ją na trzy dni jazdy. Nie
przypadkowy był też kierunek naszej wyprawy. Równie dobrze mogliśmy jechać ze Szczecina do źródła ale chyba każdy ma świadomość, że jadąc z gór nad morze to wychodzi trasa z górki i w sumie mało wyjdzie pedałowania, takie były nasze odczucia. Jakie było nasze zdziwienie, że to nie wygląda tak do końca. Faktycznie było z górki, do tego stopnia że gotowały się klocki hamulcowe ale podjazdy jakich uświadczyliśmy dały
nam ostro w kość.

Stachu: Faktycznie! W Szczecinie przywykliśmy do jazdy po płaskim a tutaj coś takiego. Najbardziej był zadowolony chyba Jancio, znamy jest z tego że lubi podjazdy i umiłował
sobie Warnik Climb, który po tym co zobaczyliśmy stanowi śmieszną namiastkę podjazdu ale mimo wszystko tak regularnie jeździ na swoją górkę walcząc o nowe PR, że według znawców powoli dochodzi do jej wypłaszczenia z uwagi na wielką moc generowaną przez tego kolarza.

Mario: Z obliczeń jakich dokonałem trasa nie jest trudna a wszelkie zastrzeżenia co do naszych odczuć wynikają chyba jedynie z naszego żenującego przygotowania pod ten konkretny trip.

Red.: Gdzie nocowaliście i jak się dostaliście na punkt startu?

Jancio: Dojechaliśmy do Szklarskiej Poręby pociągiem z przesiadką w przeddzień
startu. W Szklarskiej po degustacji regionalnych wyrobów żywnościowych i zakupach podjechaliśmy już rowerami do Jakuszyc i właśnie wtedy zacząłem uświadamiać sobie, że Stachu chyba trochę nas oszukał z podaniem stopnia trudności trasy.

Stachu: Nie oszukałem. Wiedzieliście na co się piszecie. Był to dla nas taki Prolog tego co miało nas czekać przez najbliższe dni.

Rascal: Mi się podobało, co prawda były problemy z transportem zakupów ale daliśmy radę działając wspólnie. W Jakuszycach elegancki nocleg. Pierwszy dzień trasa wyszła ok. 190km z noclegiem w Agroturystyce w Bronowicach w przyjemnie wentylowanym domku. Drugi dzień to dystans ok. 170km z noclegiem w Kostrzyniu nad Odrą w fajnie zagospodarowanych piwnicach prywatnego domu. Dzień trzeci to ok. 150 km z metą w
Szczecinie i swoim łóżku.

Mario (rozbawiony ale konkretny):
Dodam, że ogólnie z noclegami czterech mężczyzn w jednym pokoju jest tak: statystycznie w takich przypadkach najbezpieczniejsze jest spanie na plecach przez całą noc i tak też się umówiliśmy. Oprócz incydentu z pierwszej nocy kiedy Stachu złapał Jancia za nogę, do niczego innego nie doszło.

Stachu: Ejj, wracałem z kibla, było ciemno, potknąłem się! Nie ma tematu. Zresztą co się stanie na wyprawie, zostaje na wyprawie. Chyba każdy z Nas, Pani Redaktor, zna zasadę wyjazdów ponad 100km od domu.

Red.: Tak, jest w tym coś. Wracając do tematu, było coś czego się szczególnie obawialiście w trakcie trwania Waszej Mięczakowej Przygody?

Mario (mocno uśmiechnięty): Chyba jedynie słynnych kolarskich ucieczek Jancia i tego, że po starcie w Jakuszycach zobaczymy go dopiero w Szczecinie.

Jancio: Ha ha ha, ten jeden raz obiecałem nie uciekać i dotrzymałem słowa, chociaż nie raz tak mięczakowaliście, że świerzbiła mnie noga żeby pocisnąć.

Stachu: Ogólnie była to chyba u każdego z nas pierwsza taka dłuższa kilkudniowa wyprawa rowerowa, więc liczyliśmy że się uda i tak też się stało. Ewentualny spontan był wkalkulowany.

Rascal: Co ważne obeszło się bez żadnych mechanicznych awarii naszego sprzętu,
można wspomnieć że tylko Mario raz złapał gumę, co na co dzień mu się nie zdarza. (śmiech całej grupy). No i bez kontuzji, bo pad bokiem Jancia i chwilę później szlif Maria tylko ubarwiły bez konsekwencji naszą podróż.

Red.: Czy coś wynieśliście z tej wyprawy?

Rascal: Dla mnie zabawne było to, jak Jancio nauczył się obsługiwać przednią przerzutkę. Jeszcze w Czechach pierwszego dnia, profil trasy wymógł na nim sprawdzenie lżejszego „biegu” i po zrzuceniu przełożenia przedniego na najmniejszy blat, stwierdził że ma awarię sprzętu bo nie może wrócić na wyższe przełożenie. Wzbudziło to u nas zwątpienie, bo awaria pierwszego dnia to trochę słabo.

Mario: Ale jak się niedługo później okazało po kilkunastu kilometrach, człowiek uczy się
całe życie i Jancio odkrył działania lewej manetki zmiany przełożeń wzbudzając u nas tym samym soczyste brawa i gratulację.

Stachu: Ja go za to szanuję, do tej pory przez tyle lat jeździł tylko na dużym przednim blacie, hardcore!

Red.: Jak było z regeneracją po, bo przecież taki wysiłek mocno nadużywa sił?

Stachu: Mistrzem regeneracji w naszej grupie jest Jancio, już następnego dnia rano był na pełnej świeżości i wyczuwam, że chętnie by zrobił rozjazd ale on racjonalnie zdaje sobie sprawę że ma do czynienia z mega mięczakami.

Mario: Reszta z nas, co potwierdziły moje obliczenia doszła do siebie po około trzech i pół dnia.

Rascal: Nie ma czasu na pieszczoty, każdy z nas ma dalej jakieś indywidualne plany startowe które trzeba zrealizować, tu nie ma miejsca na stagnację.

Red.: Nie wypada mi nie zapytać co dalej, czy był to jednorazowy wypad czy może macie już coś w planach?

Stachu: Gdy pojawia się temat kolejnej wyprawy każdy z nas deklaruje chęć udziału, bo ta o której rozmawialiśmy wypaliła w 100%. Więc czemu tego nie powtórzyć.

Jancio: Ja jestem za, skoro nic sobie teraz nie zrobiłem to żona na pewno mnie puści ale cofam to co mówiłem jeszcze przed startem, trasa do Włoch przez Alpy to zły pomysł.

Mario: Prawdopodobieństwo kolejnej wyprawy jest bardzo duże i liczę na to że do niej dojdzie.

Rascal: Mimo dużego wysiłku jaki włożyliśmy, jest to świetna odskocznia od codzienności, można się zresetować i dać odpocząć głowie. Na pewno pojadę z chłopakami znowu.

Red.: Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam Panowie kolejnych owocnych planów i udanych ich realizacji. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że może jeszcze się spotkamy może po jakieś poważniejszej wyprawie przez duże W (złośliwy uśmiech).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.